tel: 61 426 13 44 lub tel. 781 861 589 e-mail: sekretariat@2lo.powiat-gniezno.pl Kontrast Standard
A A A

Proces Lady Makbet

Relacja z Procesu Lady Makbet – czyli jak prawie przegapiłam własną karierę prokuratorską

Data: 6 czerwca.
Godzina zbiórki: 8:50.

Godzina mojego dramatu: 7:58, kiedy zorientowałam się, że miałam być (choć w połowie) gotowa godzinę wcześniej, a nie później. Czas działał na moją niekorzyść, podobnie jak siły wszechświata, pogoda, układ planet i kierowca autobusu numer siedemnaście, który ewidentnie chciał wyprzedzić moje przeznaczenie. Spóźniłam się na pierwszy autobus, ponieważ godziny pomyliłam z zegarem słonecznym z epoki wiktoriańskiej. Drugi autobus łaskawie się zjawił, ale najpierw musiał zostać świadkiem symbolicznej kolizji na rondzie (niegroźnej, acz widowiskowej), potem jeszcze prace drogowe i – żeby nie było zbyt banalnie – korki godne średniowiecznego oblężenia.

Dotarłam pod szkołę o 8:57, siedem minut po czasie i trzy lata po życiu. Na szczęście nikt mnie nie zwolnił z funkcji (przyszłego, niedoszłego) prokuratora. Być może dlatego, że wszyscy byli zbyt zajęci wrzaskami, śmiechem i próbą zamknięcia teczek z tekstami, które przypominały księgę czarów– tylko bardziej dramatyczną. No… w ostateczności kodeks karny istot magicznych.

W autokarze panował chaos radosny, godny armii Makdufa ruszającej na Dunsinane. W tle toczyły się rozmowy o wszystkim, od pogody po niuanse sądownictwa, a ja – jedyna osoba z misją – próbowałam nauczyć się tekstu oskarżenia. Recytowałam go między jednym zakrętem a drugim, mając nadzieję, że mózg w trybie awaryjnym coś zapamięta. Być może do dziś potrafię wyrecytować akt oskarżenia z zamkniętymi oczami i w stanie śpiączki.

Dotarliśmy do Mogilna, miasta słynącego z… sądu. I tylko sądu. Po dotarciu na miejsce musieliśmy przejść przez bramki – niczym gwiazdy Hollywood wchodzące na rozdanie Oscarów, tylko że zamiast paparazzi byli panowie z ochrony i zamiast czerwonego dywanu – zabytkowe kafelki.

Sąd, ku naszemu zaskoczeniu, przypominał labirynt. Ciasne korytarze, jeszcze ciaśniejsze pokoiki, zakręty bez końca – idealne miejsce dla Lady Makbet, by błąkać się ze swoją winą i żalem w kółko aż do emerytury. W końcu nadszedł moment krótkiej, acz treściwej rozmowy z sędziną – kobietą z krwi, kości i… paragrafów. Dowiedzieliśmy się, że droga do tego zawodu jest długa, wyboista i pełna egzaminów, co nieco ostudziło zapał co niektórych. Następnie pokazano nam togi: sędziego, prokuratora, obrońcy. Ich powaga kontrastowała z naszym entuzjazmem przy przebieraniu się – w końcu niecodziennie można być wiedźmą, rycerzem albo osobą niezrównoważoną psychicznie.

Jako prokurator z krwi i kartek A4, z dumą założyłam togę, której potem nie chciałam zdjąć – tak dobrze wyglądałam. Czerń dodawała mi majestatu, autorytetu i lekkiej nuty szaleństwa. Idealnie na proces kobiety, która spała na jawie, widziała plamy krwi tam, gdzie były tylko wyrzuty sumienia i nakłaniała męża do morderstwa w imię ambicji. Lady Makbet – ikona patologicznej determinacji i toksycznego małżeństwa.

Sala sądowa tonęła w upale. Klimatyzacja postanowiła nie uczestniczyć w tej sztuce, co dodało tylko dramatyzmu całemu wydarzeniu. W pocie, z uśmiechem i lekką tremą, rozpoczęliśmy Proces Lady Makbet. Ja – oczywiście – zapomniałam wstać przy pierwszym przemówieniu, co do dziś śni mi się po nocach. Na szczęście reszta ekipy uratowała widowisko swoją grą.

Trzej sędziowie prezentowali się jak trio sprawiedliwości z sitcomu BBC. Obrończyni walczyła dzielnie o swoją klientkę, która z kolei grała Lady Makbet z taką intensywnością, że przez moment baliśmy się, że naprawdę się załamie (lub popadnie w jeszcze większy obłęd). Wiedźmy snuły swoje mroczne proroctwa, Makduf prężył moralne muskuły, a lekarz biegły próbował jakoś wytłumaczyć całą tę groteskę diagnozą psychiatryczną.

Wreszcie zapadł wyrok: 25 lat pozbawienia wolności. Wnosiliśmy o dożywocie, ale – jak to w sądzie – nie zawsze dostaje się to, czego się chce. Lady Makbet zeszła ze sceny, a my – aktorzy, uczniowie i samozwańczy prawnicy – wróciliśmy do autokaru w nieziemskich nastrojach. Śmiech, piosenki, wspomnienia i przekonanie, że moglibyśmy zagrać proces Johnny’ego Deppa, gdyby tylko ktoś nas poprosił.

Tak oto wyglądał nasz dzień – pełen opóźnień, dramatów, upału i kodeksów karnych. Gdyby Shakespeare żył, z pewnością napisałby sequel.

Artemis